środa, 11 lipca 2012

zaniedbania, zaniechania

Wyjezdzajac obiecywalam pisac, opowiadac, wrzucac zdjecia. A jednak nie wywiazuje sie z danego slowa.

Czasem dostane maila, na ktorego nie odpowiadam od razu, potem sprawy sie zmieniaja, dezaktualizuja, nawarstwiaja. Napisanie listu przychodzi coraz ciezej, staje sie wyzwaniem. Wyzwaniem, ktorego sie nie podejmuje. Wygospodarowanie czasu trwa dlugo, zbieranie mysli wieki.

Nigdy nie bylam sumienna.

To dlatego nie gram na gitarze, choc wyprosilam jej zakup w wieku lat trzynastu. Po trzech miesiacach chodzenia na flamenco odpuscilam godzac sie ze swoja slaba koordynacja ruchowa. Joga? To samo, pojawiaja sie pierwsze komplikacje, inne sprawy czy zmeczenie, lekka reka spycham zajecia na dalszy plan. Bieganie - tylko Racica mnie motywowala. Gdy pojechalam do Hiszpanii, nie bylo o mnie sluchu przez 10 miesiecy. Nawet moj chlopak zapomnial o moim istnieniu. Nigdy nie nauczylam sie dobrze mowic po angielsku ni hiszpansku. Zaniechalam nauke rosyjskiego. Nie zobaczylam wszystkich filmow Hitchcocka, choc to obowiazkowa sprawa przed odejsciem z tego swiata. Na polkach zalegaja ksiazki, ktore mialam przeczytac. W dziwnych miejsach odnajduje fiszki z tytulami filmow, nazwiskami fotografow, stronami internetowymi, ktore mialam sprawdzic. Kilka lat planowalam stworzenie ogrodka z ziolami, a potem sie przeprowadzilam.

Odkladam, czas mija. Planuje przyszlosc a nie wykorzystuje terazniejszosci.

Dzis Phenix zapytala, jak moj czas w NYC. Dalo mi to do myslenia. Wiekszosc mojego czasu sie marnuje. Troche dlatego,ze mam popoludniowa zmiane. Troche dlatego,ze znalazlam druga prace. Troche dlatego, ze nie mam z kim z niego korzystac. Troche dlatego,ze mu na to pozwalam. A moze przede wszystkim oto chodzi...

Lubie moja prace. Rankiem pachnie imbirem, jarmuzem, pomaranczami, swiezo parzona kawa, bazylia i mieta. Wieczorem pala sie swieczki, zarza kadzidelka. Won olejkow do masazu przenika sie z cierpkim zapchem potu ludzi wychodzacych z zajec zumby. Czasem Philia wypedzajac demony zadymi pomieszczenia szalwia. Spotykam ciekawych ludzi. Jogini, masazysci, instruktorzy, klienci. Regularnie stoluja sie u nas tatuatorzy z pobliskiego salonu. Wpadaja weganie i fanatycy zdrowego zywienia. Jest milo.

Ale nie bede w NYC wiecznie, choc potrzebowalabym wiecznosci by nasycic sie tym miastem. Mimo, ze wiele robie, mam wrazenie, ze wciaz za malo. Obawiam sie, ze nie dotre wszedzie, ze nie zasmakuje wszystkiego, ze pozostanie niespelnienie.

3 komentarze:

  1. Wiem, że to zabrzmi banalnie, ale wszystkiego mieć się nie da, więc się tak nie przejmuj. Poza tym doskonale wiem co czujesz.
    :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Sylwia ma rację. Potwierdzam też. Melancholijna klęska urodzaju. Jak widzisz mi też mejlowanie nie idzie. Ale ściskam serdecznie zza oceanu!

    OdpowiedzUsuń
  3. ojej! Jak to przeczytałam to pomyślałam " She's my person!"
    Miss you! :*

    OdpowiedzUsuń