niedziela, 31 marca 2013

Loved. Wanted.

środa, 5 grudnia 2012

A czego się tu bać?

Wyjazd do Nowego Jorku w zamierzeniu miał mi pomóc w nabraniu dystansu, sił i podjęciu decyzji. Wciąż nie wiem, gdzie jestem.

sobota, 4 sierpnia 2012

piątek, 13 lipca 2012

day off

Mialam wielkie plany na wolny dzien. Najpierw Moma (za darmo, bo kolezanka pozyczyla mi karte memebership), potem Coney Island, a na zwienczenie wieczoru seans Zabic Drozda pod mostem Brooklynskim.

Niestety okazalo sie ,ze dzien wczesniej zgubilam dokumenty. Dokumenty, ktore specjalnie przelozylam do skarpetki dla niemowlaka, by w razie kradziezy portfela ostaly sie w moim posiadaniu. Aha... Przeszukiwanie pokoju, sprawdzanie kosza na brudy (tak naprawde to trzymam je w walizce), w lodowce i zamrazarniku. Przesuwanie lozka, trzepanie torby jednej, potem drugiej. Nie ma. Pieknie.

Ok, bez paniki. Rundka po miejscowkach. Deli, schodek przy metrze,skad przeploszyl nas pijany bezdomny, bar przy schodku. Nic. No to ide do Matchless, gdzie dzien wczesniej dziwnym zrzadzeniem losu nie sprawdzano mojego wieku. Pan sprzatacz niechetnie otworzyl drzwi do baru, ale jak zaczelam mowic po hiszpansku, to nawet wpuscil mnie do srodka. Skarpetki nie bylo. Poczciwy Meksykanin powiedzial,zebym wrocila o 3, bo wtedy bedzie ktos, kto moze otworzyc mi biuro. Przeszlam sie do pobliskiego parku. Kojarze tamtejszych rezydentow, czasem podrzucam im kanapki, ktore wieczorem zostaja w kawiarni. Nie zastalam znajomej parki, za to byli inni. Okazalo sie,ze boomy to Polacy. No tak, jestesmy na Greenpoincie. Panowie nie znalezli skarpetki z dokumentami, ale jak cos ktos bedzie wiedzial, to zadzwonia do mnie. (Spokojnie, nie dalam im numeru :) Zaszlam do pracy, wzielam pare rekawiczek i worek na smieci. Pomyslalam, ze warto sprawdzic okoliczne smietniki. Znalazlam mnostwo jednorazowych kubkow po kawie, butelki szklane i plastikowe, potrzaskany kieliszek. Skarpetki nie. Refleksja: powinno sie zakazac jednorazowych naczyn. Kubki, talerzyki, sztucce, slomki, pojemniczki. Sama boli mnie wydawanie ich ludziom. Inna sprawa, ze na poczatku mielismy wszystko roslinne, teraz sa normalne, czyli plastikowe.

Wrocilam do domu, pogadalam z jednym bankiem, potem z drugim. Poszlam na policje. Amerykanska policja nie blokuje dowodow, sama musze go zastrzec w kazdym wiekszym banku. Extra! Po drodze zaszlam znow do Deli. Tym razem za lada siedzial inny sprzedawca, ten sam, ktory pracowal ubieglej nocy. Przywital mnie usmiechem, w rece mial moja skarpetke!! Okazalo sie,ze probowal odnalezc mnie na FB, by do mnie napisac, ale nie mogl mnie zidentyfikowac. Nic dziwnego moje zdjecie profilowe to mala meksykanska dziewczynka z wymalowana trupia czaszka.

Sa jednak dobrzy ludzie na tym swiecie ;)



środa, 11 lipca 2012

zaniedbania, zaniechania

Wyjezdzajac obiecywalam pisac, opowiadac, wrzucac zdjecia. A jednak nie wywiazuje sie z danego slowa.

Czasem dostane maila, na ktorego nie odpowiadam od razu, potem sprawy sie zmieniaja, dezaktualizuja, nawarstwiaja. Napisanie listu przychodzi coraz ciezej, staje sie wyzwaniem. Wyzwaniem, ktorego sie nie podejmuje. Wygospodarowanie czasu trwa dlugo, zbieranie mysli wieki.

Nigdy nie bylam sumienna.

To dlatego nie gram na gitarze, choc wyprosilam jej zakup w wieku lat trzynastu. Po trzech miesiacach chodzenia na flamenco odpuscilam godzac sie ze swoja slaba koordynacja ruchowa. Joga? To samo, pojawiaja sie pierwsze komplikacje, inne sprawy czy zmeczenie, lekka reka spycham zajecia na dalszy plan. Bieganie - tylko Racica mnie motywowala. Gdy pojechalam do Hiszpanii, nie bylo o mnie sluchu przez 10 miesiecy. Nawet moj chlopak zapomnial o moim istnieniu. Nigdy nie nauczylam sie dobrze mowic po angielsku ni hiszpansku. Zaniechalam nauke rosyjskiego. Nie zobaczylam wszystkich filmow Hitchcocka, choc to obowiazkowa sprawa przed odejsciem z tego swiata. Na polkach zalegaja ksiazki, ktore mialam przeczytac. W dziwnych miejsach odnajduje fiszki z tytulami filmow, nazwiskami fotografow, stronami internetowymi, ktore mialam sprawdzic. Kilka lat planowalam stworzenie ogrodka z ziolami, a potem sie przeprowadzilam.

Odkladam, czas mija. Planuje przyszlosc a nie wykorzystuje terazniejszosci.

Dzis Phenix zapytala, jak moj czas w NYC. Dalo mi to do myslenia. Wiekszosc mojego czasu sie marnuje. Troche dlatego,ze mam popoludniowa zmiane. Troche dlatego,ze znalazlam druga prace. Troche dlatego, ze nie mam z kim z niego korzystac. Troche dlatego,ze mu na to pozwalam. A moze przede wszystkim oto chodzi...

Lubie moja prace. Rankiem pachnie imbirem, jarmuzem, pomaranczami, swiezo parzona kawa, bazylia i mieta. Wieczorem pala sie swieczki, zarza kadzidelka. Won olejkow do masazu przenika sie z cierpkim zapchem potu ludzi wychodzacych z zajec zumby. Czasem Philia wypedzajac demony zadymi pomieszczenia szalwia. Spotykam ciekawych ludzi. Jogini, masazysci, instruktorzy, klienci. Regularnie stoluja sie u nas tatuatorzy z pobliskiego salonu. Wpadaja weganie i fanatycy zdrowego zywienia. Jest milo.

Ale nie bede w NYC wiecznie, choc potrzebowalabym wiecznosci by nasycic sie tym miastem. Mimo, ze wiele robie, mam wrazenie, ze wciaz za malo. Obawiam sie, ze nie dotre wszedzie, ze nie zasmakuje wszystkiego, ze pozostanie niespelnienie.

środa, 27 czerwca 2012

NYC talks to U

Bronx ZOO